Naprzód ukazała się pierwsza straszna wróżba na niebie na kształt ognistych kłosów kukurydzy, na kształt zawieszonych chust ognia, na kształt rozpostartej zorzy porannej.
W roku pierwszej trzciny zawodowy morderca Hernan Cortes na czele podobnych sobie bandytów ląduje u wybrzeży Meksyku, zwabiony pogłoskami o bogactwie istniejącego tam nieznanego jeszcze państwa Indian. Dzięki sprzyjającym okolicznościom w ciągu dwóch lat dokonuje podboju imperium Azteków.
Zadziwiające są podobieństwa cywilizacji Nowego Świata do cywilizacji Starego - mimo, że rozwój odbywał się niezależnie, bez wzajemnych kontaktów i wiedzy o wzajemnym istnieniu - instytucje, osiągnięcia techniczne, rozwój rolnictwa, udomowienie zwierząt, budowa piramid wykazują zaskakujące zgodności. Przypomnijmy, że wędrówkę na nowy kontynent podjęli mało cywilizacyjnie zaawansowani koczownicy - myśliwi i zbieracze gdzieś z Syberii, na wiele tysięcy lat nim w rejonie Żyznego Półksiężyca pojawiło się rolnictwo i powstały miasta.
W jaki więc spossób mieszkańcy Nowego Świata wpadli na podobne pomysły, do tego w mniej więcej w tym samym czasie? Co ich skłoniło do porzucenia koczownictwa i myślistwa, na rzecz stałego osadnictwa i rolnictwa? Dlaczego dokonało się to w podobnych warunkach geograficznych, między 20 a 40 równoleżnikiem szerości geograficznej północnej?
Ale ja nie o tym.
O wyprawie Cortesa, jego triumfie, kolejnym triumfie korony hiszpańskiej po ostatecznym pokonaniu Arabów na Półwyspie Iberyjskim i triumfie tego co zwykło się nazywać cywilizacją chrześcijańskąa, a co w odwróconej perspektywie było zniszczeniem jednej z najwspanialszych cywilizacji w ludzkiej historii i katastrofą demograficzną o niespotykanych aż po XX wiek rozmiarach, można przeczytać niezliczone artykuły i rozprawy, naukowe i popularne. Wszystkie pisane z pozycji zwycięzców i na podstawie ich relacji.
Mało kto wie, że - nim umarli i zabrali ze sobą wiedzę bezpowrotnie utraconą do grobów - Aztecy dali świadectwo - fragmentaryczne i nie zawsze możliwe nam do odczytania i zrozumienia.
Franciszkanin Bernardo de Sahagun przybył do Meksyku w roku 1529, 5 lat po ostatecznym opanowaniu kraju przez Hiszpanów . Nauczył się języka Azteków, nahuatl, i otoczył się młodymi współpracownikami z kulturalnej elity kraju.
Wkrótce po przybyciu rozpoczął z pomocą swych tubylczych sekretarzy zbierać szczątki tego, co udało się ocalić z kultury azteckiej. Młodzi Aztecy, pod jego kierownictwem, rozmawiali z i zapisywali wspomnienia ocalałych, ich opowieści, opisy rytuałów religijnych i historii Meksyku.
Zapiski prowadzone były w nahuatl, następnie przeredagowane w księgę znaną jako Codex florentinus. Ambicją Sahaguna było jak najwierniejsze oddanie świadectw. Poznanie obyczajów i religii Azteków miało ułatwić prowadzenie wśród nich akcji misyjnej.
Szczególne miejsce zajmuje rozdział XII Codexu, ostatni. Wydaje się być w całości relacją naocznego świadka podboju Tenochtitlan przez Cortesa i jego "psów wojny". Kim był świadek nie wiadomo. Ukrywa swoją tożsamość za wydarzeniami, nigdy nie przemawia we własnej osobie.
Ale fakt, że widomo znajdował się w centrum wydarzeń, przynajmniej z początku podboju, wskazuje, że był osobą z najbliższego otoczenia Motecuhzomy. Możliwe, że posiadł umiejętność pisania alfabetem łacińskim - zapewne z pomocą Sahaguna - i spisał wspomnienia własnoręcznie, korzystając z notatek zapisanym azteckim pismem piktograficznym.
Wiadomo, że autor był szkolony w klasycznej literaturze azteckiej, z jej rytmiczną prozą. Stosuje liczne powtórzenia dla wzmocnienia efektu. Trudno uwierzyć, że ktoś nie obznajomiony z tradycją potrafiłby uzyskać stylistyczne mistrzostwo tekstu (oficjalny tytuł władcy Azteków to tlatoani - mówca - co wskazuje na znaczenie, jakie przyznawali oni sile słowa).
Oryginał zapisków nie zachował się - znamy jedynie wersję z Codex florentinus. Widać rękę redaktora (prawdopodobnie Sahaguna) - fragmenty niepochlebne dla hiszpańskich zdobywców zostały wykreślone, pozostawiając widoczne białe palmy. Na szczęście skreśleń jest niewiele i nie zniekształcają zbytnio poetyckiego rytmu tekstu i treści.
W kronice zdobywcy jawią się jako banda zawodowych morderców, barbarzyńców na wpół oszalałych od żądzy złota. Nie byli, jak się wydawało Aztekom na początku, świtą boga Quetzalcoatla (PtakoWęża).
Redaktor przerywa kronikę w pół zdania, jej ostatnie słow brzmi "złoto". To co nastąpiło później było zbyt straszne i wstydliwe, by mogło być ujawnione - tortury, którym poddano ostatniego władcę Meksyku Cuauhtemoca, okrucieństwa i oszustwa, cierpienia ludności.
Złoto...
Uprawa kukurydzy z Codex florentinus
Aztek Anonim: Zdobycie Meksyku, Wrocław 1959, Zakład Narodowy Imienia Ossolińskich