Starosta Melsztyński Starosta Melsztyński
1177
BLOG

Zagrożenie

Starosta Melsztyński Starosta Melsztyński Kultura Obserwuj notkę 6

Straszą. Zawsze straszyli, nigdy się groźby nie spełniały. Było żółte niebezpieczeństwo, miały "nas" zalać hordy azjatyckie, miliardy Chińczyków na mongolskich konikach, z forpocztami dzikich Tatarów, Kałmuków i lotnej, stepowej szarańczy.

Nie spełniło się, katastrofa przyszła zupełnie skądinąd, z samego jądra kulturalnej Europy, od rodzinnie muzykujących miłośników Wagnera, od rozprawiających przy kuchennym stole znawców filozofii Nietzschego, od recytujących poezję absolwentów gimnazjów z tradycjami.

Co tydzień wieszczą upadek "naszej" cywilizacji. Dlaczego ma być "nasza" nie za bardzo wiadomo, "nasz" udział w jej tworzeniu jest znikomy, wtórny i niekonieczny. Ot, marginalny naród, na obrzeżach, z manią wielkościową.

Straszą nas zalewem islamu, wizją szariatu, zakwefionych kobiet, modłów w stronę Mekki, publicznych egzekucji przeciwników wiary. Tak, jakby tego wszystkiego Europa już nie przerabiała, w imię różnych sekt chrześcijańskich.

Przyznaję, źe lekce sobie ważyłem profecje, nie brałem na poważnie ostrzeżeń, nie chciałem odczytywać wyraźnych znaków.

Aż do wczoraj.

Tak się składa, że pracuję od jakiegoś czasu w dzielnicy imigranckiej. Nie, nie zaobserwowałem, by mimo, źe jest tam duże skupisko ludności muzułmańskiej co drugie imię chłopca brzmiało Muhammed. Mieszkańcy zdają się mieć więcej pomysłowości w nazewnictwie. Jak wszędzie, o ósmej rano tłumy dążą do metra, by udać się do swoich śródmiejskich zajęć - do prac, którymi tubylcy, z różnych powodów nie chcą się parać - sprzątaczki, salowe, taksówkarze. Cała anonimowa i niewidoczna populacja, dzięki której funkcje wielkomiejskie działają bez zakłóceń.

Na wykładanym kamienną kostką placyku w niewielkim centrum rozkładają się kramy z owocami, otwierane są sklepiki ze wszystkim, co da się sprzedać i co zaspokoi miejscowe potrzeby konsumpcyjne. Nie ma banku, a poczta jest w kącie sklepu spożywczego, ale jest Forex, kiosk, restauracja i pizzeria i nawet znudzona, miejscowa prostytutka wysiadująca w restauracji.

Pomieszanie nacji jest wielkie - etnograf nie musi ruszać się z miejsca, ni udawać do egzotycznych zakątków globu, by studiować zwyczaje odległych narodów, wystarczy, by metrem pokechał w kierunku przeciwnym do porannych migracji.  Tam da się poznać zwyczaje Wschodniej Anatolii, niewielkich plemion Yukatanu, mieszkańców bagien Podlasia, fińskich Cyganów, rytuały gościnności, związki rodowe, obyczaje godowe, zawiłości fleksji ginących języków afrykańskich, dystrybucję gandzi i procesy produkcyjne jamajkańskich bębnów.

Rzecz jednak w tym, że nic nie jest ni drobinę egzotyczne. Dwie serdeczne przyjaciółki, pani Pääkkölä i pani Akyüz, są równie wścibskie jak moja niegdysiejsza sąsiadka, pani Balicka, pani Ionescu, samotnie wychowująca syna, równie silnie tęskni za męskim ramieniem (to taki eufemizm) jak kiedyś pani Źabińska - i z równą determinacją realizuje swoje marzenia, państwo Naluwooza (z Ghany bodaj) dali wyraz swym zamiłowaniom operowym nadając swej, przemiłej zresztą córce, imię Aida, a drobne kradzieże są zmorą osiedla, podobnie jak w polskich blokowiskach. A panna Köse dzielnie wychowuje swoje panieńskie dziecko, rezultat nieudanej inwestycji uczuciowej, z pomocą rodziców, sióstr i braci. W tej mało egzotycznej egzotyce tkwią pierwotni mieszkańcy, autochtoni, którzy wprowadzili się tutaj, gdy osiedle powstawało 45 lat temu - niektórzy zamroczeni demencją, inni żwawo popychający przed sobą rulatory.

Każdy, w miarę możliwości, turla przed sobą niepewny los, starając się utrzymać nos nad powierzchnią wody, a gdy szczęście się doń uśmiechnie czym prędzej lub wcale nie wyprowadza się do bliźniaka z ogródkiem.

Pan Anwar zaprasza na bakławę, państwo Mahmoud częstują świeżo zaparzoną kawą i zamieniamy ze sobą kilka przyjaznych słow - byleby nie, broń Boże, o polityce lub religii.

Tak więc do wczoraj, zwykłem sobie kpić z szalonych wizji domorosłych i wtórnych proroków salonowych. Zalew muzułmański w wykonaniu pana Mahmouda, częstującego słodkim rachatłukum, czy państwa Khan z czeredą rozbrykanych pociech mało wydawał się mi realistyczny (oj, składnia mi stanęła dęba, ale to nic w porównaniu z zamieszaniem, które wkrótce nastąpi.

We wczorajsze bowiem, upalne piątkowe popołudnie, pod wieczór już prawie, ale tutaj, na północy zmrok zapada późźno i słońce wieczorne mocno dogrzewa, otóź pod wieczór ujrzałem idącą chodnikiem kobietę zakutaną w burkę. Nie, żebym czasami nie spotykał otulonych od stóp do głów w czarną materię, przemykających się ukradkiem, by nie narażać się na natrętne męskie spojrzenia kobiet.

Ta jednak burka była specjalnego kroju, z materiału, przy kolejnych podmuchach letniego, ospałego wietrzyka, opinającego się na szczegółach anatomicznych, podkreślającego a to smukłość nóg, a to spiętrzenie bezczelnych piersi i grudki sutek, ujawniającego lekkie zaokrąglenie brzucha i zagłębienie wzgórka łonowego, rytmiczność jędrnych pośladków i grację ruchów całego ciała. A właścicielka stroju nie była wcale efektu nieświadoma, przecież celowo nie założyła pod burkę nic i skwapliwie notowała wrażenie, jakie jej postać wywoływała.

Niech się schowają posągowe, marmurowo doskonałe i zimne modelki Helmuta Newtona, w ich rozebraniu mniej jest zmysłowści, niż było w zakrywającej ciało burce.

Niech raz odstąpię od swoich zasad i umieszczę zdjęcie, być może objęte prawem autorskim.

Samochody, prowadzone przez zagapionych kierowców, zderzały się ze sobą, kobiety zakochiwały się natychmiastowo i nieodwracalnie, drzewa z trzaskiem obracały pnie i wyciągały konary w stronę piękności, ptaki spadały z nieba.

Tak, islam w burce jest groźny i jawnie podstępny.

 

 

 

Patriotyzm jest ostatnim schronieniem szubrawców. Samuel Johnson    

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura