Starosta Melsztyński Starosta Melsztyński
694
BLOG

Atrakcja erotyczna

Starosta Melsztyński Starosta Melsztyński Kultura Obserwuj notkę 6

W Szwecji odbywa się właśnie ogólnonarodowa dyskusja nad pewną historyjką obrazkową niezamieszczoną w tutejszym najważniejszym dzienniku opinii Dagens Nyheter. Co prawda dyskusja odbywa się jedynie na kilku blogach, ale dawno już stwierdzono w S24, że prawdziwe, nieocenzurowane debaty odbywają się w blogosferze, że tam (tu) wykuwa się najistotniejsze pytania i odpowiedzi, że tam (tu) kształtuje się przyszłość ojczyzny, że mainstream, że dziennikarze, że media straciły rząd dusz. Więc niech będzie.

Historyjka leci mniej więcej tak:

Bohater, alter ego autora, stwierdza, że za wszystkimi jego niepowodzeniami sercowymi stoją Żydzi. Na delikatnie zwróconą uwagę, że być może wina za niepowodzenia leży po jego stronie odpowiada - Może to moja wina, ale chyba raczej jednak Żydzi...http://nlpmannen.files.wordpress.com/2010/11/rocky.jpg

Autor: Martin Kellerman (szkoda, źe brak mi sił, by zreferować tutejszą debatę o tym, czy Kellerman jest, czy nie jest Żydem. Kilka poszlak: nosi nazwisko Kellerman, goli głowę na łyso, lubi hiphop, jest podejrzewany o bycie Żydem)

Historyjka jak historyjka, wzmianka o Żydach spowodowała, że nie została zamieszczona ona w DN, albowiem jak stwierdził szef działu kultury tego dziennika miała antysemicki wydźwięk, by po jakimś czasie nieco skorygować stanowisko i przychylić się do zdania, że mogłaby wywołać nastroje antysemickie.

Cenzura jak wiadomo szaleje w politpoprawnej Szwecji, oazą wolnej myśli jest w Polsce S24. I tak sobie czytam od święta wpisy salonowe, a w nich frustraci wylewają swoje żale i za swoje niepowodzenia sercowe i inne obciążają Michnika (sprawdzić czy nie Żyd?).

Nie zrobili kariery, choć im się należała, nie zdobyli pieniędzy, ich książek nie chcą kupować, nie zapraszają ich na międzynarodowe konferencje, nie poszli w ministry, stracili władzę, rozbił się samolot, trafili na nieodpowiednią kobietę, kanalizacja wysiadła (wiem coś o tym) - Michnik, Michnik, Michnik.

Podczytuję te wpisy, zatruwam się cudzym nieszczęściem i zamiast iść na detoks zwiększam dawkę.

Oto jeden z blogerów - też z gatunku przegranych - wysuwa śmiałą teorię, że w PRL władza spacyfikowała patriotycznie myślącą młodzież radiową listą przebojów a seksem serwowanym w mediach odwodziła tęże młodzieź od działań opozycyjnych.

Ja w jakiś sposób rozumiem ludzi, którzy nigdy się na r´n´roll i seks nie załapali gdy czas był ku temu i nawet w pewien sposób im współczuję.

Ale...

Babcia moja była chłopką. Nie, była współdyrektorem prężnie rozwijającego się przedsiębiorstwa rolniczego, zarządzała sprawnie i silną ręką rodziną i pracownikami. Gospodarstwo w ciągu 20 lat międzywojennych powiększyło się czterokrotnie, były w nim nowoczesne maszyny i wprowadzane nowinki zawodowe. Wszystko zawaliło się na skutek wojny - z wojennej ruiny ostały się jeno resztki, podobnie jak całą polską wieś, dotknęła je zapaść cywilizacyjna, cofnięcie o kilka pokoleń, do stanu autarkii i ekonomii przedpieniężnej, wymiany prymitywnych towarów własnej produkcji miast kupowania zaawansowanych technicznie urządzeń przemysłowych i sąsiedzkiej wymiany usług. Dociskane podatkami i obowiązkowymi dostawami (wprowadzonym przez okupanta a zniesionym przez komunistyczne władze dopiero w latach siedemdziesiątych przymusem odsprzedaży dużej części plonów po cenach odgórnie ustalonych,  poniżej kosztów produkcji) gospodarstwo nie mogło się podnieść.

Do tego dochodziła degradacja społeczna i upokorzenia ze strony gminnego biurestwa. Po jesiennych omłotach należało plony odwieźć do gminnego punktu skupu, gdzie rząd wozów wyładowanych workami pszenicy cierpliwie czekał, aż ziarno zostanie przesypane do silosa. Potem jeszcze pokorne oczekiwanie w kolejce w biedaurzędzie, gdzie gryzipiórek GSu stawał się panem stworzenia, śliniąc ołówek kopiowy, zamykając okienko na śniadanie lub herbatę, bezczelnie zaniżając wagę i jakość oddanego ziarna, upokorzając pogardliwymi komentarzami wylewał swoją frustrację i przegrane życie na bezbronnych chłopów. Babcia znosiła szykany w godności i spokoju, ale gdy już było po wszystkim, sadowiąc się na koźle rzuciła tylko jeden komentarz pod adresem szarego, gminnego frustrata:  pizdozgryz.Na tak mocne słowa babcia pozwalała sobie bardzo rzadko, ale jeśli już, to były starannie dobrane i trafiające w cel.

Więc czytam sobie to rzeki pretensji i nieszczęść osobistych, te wszystkie winy Michnika (sprawdzić, czy nie Żyd) i mówię sobie z cicha pizdozgryz. 

Nawet nie postoi mi w głowie, by zaproponować pizdozgryzom, frustratom, by poszukali źródła swoich niesczęść u siebie, bo wiem z doświadczenia, że to bezcelowe.

A wokół każdego frustrata wianuszek wyznawców, a właściwie wyznawczyń.

Jest pewien rodzaj kobiet,które za obiekt swych zabiegów erotycznych wybierają sobie nieudaczników. Nic nie powinno mnie w fascynacjach erotycznych zadziwiać, pamiętam z młodości śliczne dziewczyny, które seryjnie zakochiwały się w obiektach najbardziej niedostępnych - homoseksualistach. Budzili moją zazdrość, człowiek się zapracowywał a tym wszystko przychodziło bez trudu - i bez korzyści. Więc właściwie dlaczego nie - czułość i tkliwość dla nudziarzy, nieszczęśników, przegrańców, zrzędników?

Może one widzą dalej niż ja potrafię dostrzec, może widzą w nieudacznikach nieoszlifowane diamenty (częsta przypadłość kobieca i bardzo irytująca, gdy człowiek staje się przedmiotem zabiegów pedagogicznych i cywilizujących).

Był w dawnych latach przyjacielem domu pan BB. Stary kawaler, pieczeniarz z bezradności życiowej, cyrkulował między zaprzyjaźnionymi domami, by załapać się na poczęstunek i nieco ciepła - w przenośni i dosłownie. Raz tylko jeden doczekał się kontrwizyty - pamiętam pokój na poddaszu, z nieszczelnych desek, z posłaniem w kącie, stołem i jedynym krześlem. Z artykułów gospodarstwa domowego była samotna szklanka z zanurzoną w niej grzałką skonstruowaną z żyletki na kawałku drutu.

W czasie odwiedzin w naszym domu siadał w kącie, cichym szemrzącym głosem uskarżał się łagodnie na swoje kolejne nieszczęścia i niepowodzenia, cierpliwie czekając na zaproszenie do stołu, albo, jak u nas, na propozycję niezobowiązującej pożyczki.

Ale był BB artystą. Malował rozświetlone pejzaże, kolorowe kwiaty, radosne motyle. Obrazy pełne radości. Tyle, że w owych czasach nie było dla nich prywatnego rynku zbytu. A na zamówienia publiczne nie potrafił się załapać, brakło mu zaradności, by upominać się o możliwość przyozdabiania stolicy plakatami wzywającymi do wykonywania planów, sławiącymi zjazdy Partii czy upiększającymi trasę przemarszu pochodu pierwszomajowego. Są po różnych domach rozdawane przezeń z wdzięczności, za darmo, płótna w chagallowskiej kolorystyce.

Nie wiem w jakich okolicznościach to się stało, ale zagięła nań parol, łysiejącego czterdziestolatka, jąkałę i nieudacznika postawna, przystojna i energiczna piękność - kelnerka, czy sprzedawczyni w sklepie. W krótkim czasie zakomenderowała małżeństwo, przeprowadzkę z nory do dwupokojowego mieszkania i narodziny syna. Był, biedaczysko, zupełnie wobec niej bezbronny. Za następnej wizyty, głosem jakby wzmocnionym i pewniejszym opowiedział z dumą, jakie to projekty okładek powierza mu wydawnictwo, za jeszcze następnej przyniósł kilkanaście specimenów.

Więc to być może o to chodzi?

 

 

Patriotyzm jest ostatnim schronieniem szubrawców. Samuel Johnson    

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura